Rozmowa z Gabrielą, która doświadczyła kompulsywnego objadania się.
W sferze dialogu pokazujemy różne sposoby doświadczania zaburzeń odżywiania oraz procesu, jakim jest wychodzenie z choroby. W rozmowie z Gabrielą pada wiele dobrych afirmacji. Proces leczenia kompulsywnych zaburzeń odżywiania pozwolił jej podjąć pracę nad samokrytycyzmem, który tak często leży u źródeł problemów z jedzeniem. Bo podstawą naprawy stosunków z samym sobą jest umiejętność wybaczania, patrzenia na siebie jak na dobrego przyjaciela – z empatią i zrozumieniem.
Jak kształtował się Twój wzorzec idealnego ciała?
Gabriela: Kiedy zaczęłam studia, zapisałam się na salsę kubańską. Weszłam w świat tańca, w którym ideałem sylwetki było krągłe, ale szczupłe, wysportowane ciało. Uznałam, że muszę do tego wzoru dążyć. Wydawało mi się, że o siebie dbam. Im więcej ćwiczyłam, tym bardziej objawiały się moje zaburzenia. Najpierw były głodówki i intensywny trening. Jedzenie natomiast stało się moim sposobem na radzenie sobie z emocjami, co doprowadziło do kompulsywnych napadów objadania się.
Kiedy Twój stosunek do jedzenia zaczął się zmieniać?
G: Ciężko to opisać. Wszystko zaczęło się w liceum pod wpływem stresu maturą, nadchodzącymi studiami, środowiskiem rówieśników. Przestałam jeść, ponieważ dookoła działo się tyle rzeczy – czułam, że jedzenie było jedynym obszarem, który mogę kontrolować. To dawało mi poczucie siły. Codziennie zapisywałam, co jadłam, zaczęłam liczyć kalorie, chciałam jeść jak najmniej.
Potem poszłam na studia i zyskałam samodzielność, zmieniłam otoczenie i zaczęłam zajadać emocje. Na początku nie widziałam w tym nic złego. Jednak w pewnym momencie zaczęłam cierpieć na bóle, na tym etapie po pierwszym roku studiów przytyłam już 7 kilogramów. Im bardziej zajadałam emocje i im większą presję posiadania idealnej sylwetki na siebie wywierałam, tym więcej ćwiczyłam. Po napadach wymagałam od siebie, aby spalić choć część kalorii poprzez trening. Moja sylwetka stała się bardziej umięśniona, ale jednocześnie mój organizm domagał się coraz więcej jedzenia, które ograniczałam. Potem następował napad. To było błędne koło. Dopiero gdy po jednym z napadów zwróciłam posiłek, zdałam sobie sprawę, że mam duży problem, z którym sama sobie nie poradzę.
Brzmi jak punkt przełomowy.
G: Wszystko działo się powoli, ale jednostajnie. Natężenie ćwiczeń, a przez to napadów, stawało się coraz większe. Nieustannie starałam się zgubić to, co przytyłam pod wpływem objadania się. Jednak w tamtym momencie zdecydowałam się szukać pomocy psychologa. Zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam im, że nie radzę sobie z tym problemem.
Jak zareagowali?
G: Na początku byli w szoku i nie wiedzieli, co powiedzieć. Starali się jednak mnie wspierać. Moja mama zaczęła czytać o zaburzeniach w internecie. Chciała zrozumieć, jak wygląda to z mojej strony. Do dziś mam ich wsparcie, mimo iż do końca tego nie rozumieją. Pod tym względem uważam się za szczęściarę. Dzięki rodzicom mogłam sięgnąć po pomoc terapeutyczną. Zdaję sobie natomiast sprawę, że wiele osób nie ma takiego wsparcia ze strony rodziny.
To prawda. Miałaś jednak odwagę przyznać się do problemu, co nie zawsze jest takie proste. Często nawet najbliższe otoczenie osób chorujących nie dostrzega ich objawów.
G: Zaufanym osobom przyznałam się do zaburzeń, ale większość nic nie zauważyła. Wiele z nich przyznało, że nie byłyby w stanie powiedzieć z zewnątrz, że zmagam się z takimi problemami. Zmiany w sylwetce były widoczne, ale to był jedyny tak jasny symptom.
Wiem, że rozmowa o chorobie jest trudna. Na samym początku nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś jest nie tak. Uważałam, że we mnie leży problem – ponieważ nie potrafię utrzymać żadnej diety i konsekwentnie ćwiczyć. Byłam przekonana, że brakuje mi silnej woli, motywacji.
Co myślałaś, a co czuło Twoje ciało, kiedy doświadczałaś napadu?
G: To bardzo wybuchowa mieszanka. Kiedy siadałam przy stole pełnym jedzenia, miałam dziwne poczucie bezpieczeństwa. Nawet nie patrzyłam na to, co jem, w jakich ilościach ani co wyciągam z lodówki i w jakich kombinacjach. Sam akt przeżuwania i sytości zapewniał mi uczucie spokoju. Prawdziwe poczucie winy i przepełnienia następowało dopiero później. Nakładały się na to straszliwy ból żołądka, uczucie przejedzenia. Brzuch stawał się trzy razy większy, byłam zbyt ociężała, aby się ruszać. Zasypiałam z myślą, że gdybym tego nie zrobiła, wyglądałabym świetnie. Moje poczucie własnej wartości było całkowicie zachwiane. Po napadzie przekonywałam siebie, że to był ostatni raz. Następnego dnia jadłam bardzo mało, głodziłam się, co wprowadzało organizm w stan niepewności. To skutkowało kolejnym napadem.
Jak zaczęłaś pracować nad swoim stosunkiem do jedzenia?
G: Kluczowa była dla mnie praca z psychoterapeutą nad moim wewnętrznym krytykiem. Wszystkie zaburzenia odżywiania łączą się z jednym i tym samym – jedzeniem jako środkiem do szczęścia, bezpieczeństwa, poczucia własnej wartości. Kiedy zaczynałam terapię, patrzyłam na siebie tylko przez pryzmat sylwetki. Zrozumienie, że moja waga czy wygląd nie determinują tego, kim jestem, było dla mnie przełomowe. Potrzebowałam długiego czasu, aby zdać sobie z tego sprawę i nauczyć się sobie wybaczać. Musiałam pogodzić się z faktem, że w toku naszego życia ciało naturalnie się zmienia.
To logiczne, ale w zaburzeniach odżywiania często nieakceptowalne. Czym jest dla ciebie ciało dzisiaj, w trakcie leczenia?
G: Kiedyś ciało oznaczało dla mnie wygląd. Określone wymiary, kształty, płaski brzuch, szczupłe nogi. Dziś patrzę na to zupełnie inaczej, postrzegam je jako mechanizm, który został opracowany przez naturę w ciągu milionów lat. Jeśli prawidłowo zadbam o ten mechanizm, ciało odwdzięczy mi się siłą, energią. Jedzenie powinno być wsparciem dla ciała.
Schematy myślenia, które ciągną za sobą zaburzenia odżywiania, hamują budowanie poczucia własnej wartości. Jak zmienia się Twoja własna wartość w procesie wychodzenia z zaburzeń?
G: To nie jest constans. Pragnienie innej sylwetki cały czas jest we mnie, a różnica polega na tym, że umiem sobie z nim poradzić. Budowanie poczucia własnej wartości to ciągłe przypominanie sobie samemu, że siebie lubimy i jesteśmy w stanie wybaczyć sobie nasze słabości. Czasem udaje mi się na siebie spojrzeć jak na dobrego przyjaciela. To bardzo pomaga.
Jednak nadal bywają dni, że nie czuję się dobrze sama ze sobą. Całkiem niedawno przechodziłam taki tydzień, w którym dzień w dzień pojawiały się u mnie napady. Nie rozumiałam dlaczego. Usiadłam i przeanalizowałam swoje emocje, stresy, wydarzenia z życia. Akurat zmagałam się z pewną nierozwiązaną sprawą, a objadanie się było odpowiedzią na ten stres. To ważne, aby w momentach załamania traktować siebie z wyrozumiałością. Docenić fakt, że zaczęliśmy pracę nad swoją chorobą, a wpadki są naturalnym elementem procesu leczenia. Osoby chorujące często tkwią w swoich schematach myślowych miesiące, lata. Nie da się ich zmienić w parę tygodni – wymaga to cierpliwości.
Co powiedziałabyś osobie, która zmaga się z zaburzeniami odżywiania i boi się sięgnąć po pomoc?
G: Być może sądzisz, że nie poradzisz sobie z zaburzeniami i jesteś skazany na życie, którego punktem centralnym jest jedzenie. Dlatego skup się na tym, co możesz zrobić w ramach dzisiejszego dnia. Nieważne, co było wczoraj – ile zjadłeś czy nie zjadłeś. Najważniejsze jest to, co uda Ci się zrobić dzisiaj. Bo jeśli dziś wprowadzisz choć małą zmianę, zawsze będziesz mógł sięgnąć pamięcią do tego dnia i przypomnieć sobie, że potrafisz wpłynąć na swoją rzeczywistość. Jeden dzień może zmienić się w dwa, trzy, cztery. Między nimi z pewnością pojawią się gorsze chwile – nie ma to znaczenia. Najważniejsze to patrzeć przed siebie. Jednak nie za daleko.