sfera dialogu

Z perspektywy: Klaudia. Zaburzenia odżywiania i macierzyństwo

Relacja z własnym ciałem a doświadczenie macierzyństwa.

15 sierpnia 2021 • 1 minut czytania

O zaburzeniach odżywiania w kontekście macierzyństwa mówi się mało. Za mało. Rozmowa z Klaudią naświetla konflikt wewnętrzny wielu przyszłych mam, które zmagają lub zmagały się z zaburzeniami jedzenia — brak samoakceptacji i potrzeba kontroli ciała versus racjonalny instynkt zapewnienia dziecku wszystkiego, czego potrzebuje do prawidłowego rozwoju. I choć brakuje statystyk, które potwierdzałyby, jak doświadczenie macierzyństwa wpływa na relację z własnym ciałem, historia Klaudii pokazuje, że proces wychodzenia z zaburzeń bardzo często trwa po porodzie, kiedy ciało wydaje się szczególnie niesforne i obce.

Kiedy dowiedziałaś się, że chorujesz na zaburzenia odżywiania?

Na początku nie byłam świadoma, że to choroba. Zaczęłam ograniczać jedzenie w wieku 12 lat, walczyłam wtedy z lekką nadwagą. Jednak nie identyfikowałam tego z zaburzeniami odżywiania, bo zawsze powtarzano mi: „schudnij”. Ze strony rodziny czy środowiska wymagano ode mnie, abym była szczupła. Już wtedy pojawiły się u mnie problemy ze zdrowiem, ale tak naprawdę zaburzenia odżywiania zaostrzyły się po pierwszej ciąży.

Ile miałaś wtedy lat?

Urodziłam córeczkę w wieku 17 lat i wraz z burzą hormonów, przeróżnych problemów oraz braku akceptacji zaczęłam chorować na bulimię. Robiłam naprawdę intensywne treningi, pojawiły się także wymioty i kompulsywne napady jedzenia.

Objawy zaburzeń odżywiania ucichły w trakcie ciąży, ale wróciły do Ciebie ze zdwojoną siłą po porodzie. Jak wyglądał ten proces?

Podczas ciąży mocno przytyłam. Nie było to łatwe doświadczenie, bo odkąd pamiętam, miałam bardzo niskie poczucie własnej wartości oraz problemy z samoakceptacją. W dzieciństwie zmieniłam środowisko szkolne, co przyczyniło się do tego, że nie byłam tolerowana również wśród rówieśników.

Pamiętam, że gdy jako nastolatka schudłam, a moje ciało zmieniło się, słyszałam od innych: „świetnie wyglądasz”. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę działo się w moim wnętrzu. W trakcie ciąży w końcu przestałam się katować, zaczęłam normalniej jeść, żeby nie zrobić krzywdy dziecku. Nie prowokowałam wymiotów, zrezygnowałam z intensywnych treningów, chodziłam normalnie do szkoły. Gdy z powrotem przytyłam po porodzie, zaburzenia się nasiliły. Teraz wiem, że przytycie po ciąży to normalna, fizjologiczna reakcja organizmu, ale wówczas nie akceptowałam tego.

A jak czułaś się podczas ciąży? Jak wyglądała Twoja relacja z jedzeniem i własnym ciałem?

Byłam przede wszystkim skupiona na zdrowiu dziecka. Dużym wsparciem był dla mnie mój mąż. Mimo to doświadczyłam złego traktowania ze strony innych – wytykania palcami, określeń typu „wpadka”. Mieszkam w małej miejscowości, gdzie ludzie są bardziej konserwatywni. Rodzina nie okazała mi empatii. Choć nie czułam się dobrze psychicznie, skupiłam się na tym, by przetrwać ciążę — to było dla mnie najważniejsze.

Kiedy zdecydowałaś, że powinnaś zadbać o swoje zdrowie psychiczne?

Minęło trochę czasu. Prawdziwą walkę z zaburzeniami odżywiania podjęłam, gdy moja pierwsza córka miała 7 lat. Byłam wówczas na samym dnie – psychiczne i fizyczne. Nie miałam siły wykonywać najprostszych czynności — uświadomił mi to też mąż i druga ciąża.

Dwa lata temu urodziłam drugą córeczkę. Niestety ta ciąża była trudniejsza niż pierwsza. Pojawiło się wiele chorób towarzyszących, przez co musiałam bardzo się oszczędzać, po porodzie popadłam też w depresję. Mój nastrój całkowicie się obniżył, doszła do tego płaczliwość, drażliwość, kłótnie z mężem, co miało przełożenie na sferę rodzinną. Zdecydowałam się na konsultacje z psychiatrą, który stwierdził u mnie zaburzenia odżywiania i depresję poporodową. To właśnie on zalecił mi psychoterapię.

Jaki dało to efekt?

Mój psychoterapeuta pomógł mi zaakceptować pewne zdarzenia i stany, dzięki niemu zebrałam się do kupy i nauczyłam się radzić sobie z niskim poczuciem własnej wartości. Pozwolił mi też zrozumieć, że wygląd ciała nie jest najważniejszy. Oswojenie takiego sposobu myślenia przygotowuje na inne życiowe zmiany. Psychoterapię rozpoczęłam równolegle z leczeniem psychiatrycznym w marcu 2020 roku i kontynuuję ją do dziś.

Czy dostrzegłaś, aby Twoje zaburzenia wpłynęły na relację z córkami?

Moja choroba na pewno miała duży wpływ na macierzyństwo. Na początku to moja mama była odpowiedzialna za kreowanie nawyków żywieniowych mojej córki, ja chodziłam jeszcze do szkoły. Do tego borykałam się z bulimią i chwilami nie radziłam sobie ze wszystkimi obowiązkami.

Wyniosłam z domu przekonanie, że dziecko musi dobrze jeść, a moja pierwsza córka nie miała zbyt dużego apetytu. Nie potrafiłam tego zaakceptować. Nie raz zdarzało mi się, że karmiłam ją na siłę. Dochodziło do awantur, byłam bardzo nerwowa, impulsywna, podchodziłam do wychowania bardzo emocjonalnie. Dziś jestem całkowicie świadoma, że poprzez tamto doświadczenie mogłam wyrządzić mojemu dziecku krzywdę.

A czy Twoje córki dostrzegają, że przejawiasz problemy z akceptacją własnego ciała?

Dzieci są bardzo inteligentne, sprytne. Szczególnie te starsze. Swego czasu codziennie się ważyłam i nie potrafiłam tego wyeliminować. Pewnego razu moja córka podeszła do mnie i powiedziała: „Mamo, Ty się codziennie ważysz”. Bardzo mnie to dotknęło. Wtedy poczułam, że przenoszę szkodliwe nawyki na moje dzieci. Wymagało to ode mnie pracy i nie lada wysiłku. Jednak przyświecała mi myśl, że nie chcę, aby którekolwiek z nich doświadczyło zaburzeń jedzenia.

Córka nie tylko zauważyła problem, ale można nawet powiedzieć, że chciała wesprzeć Cię w chorobie.

Byłam zszokowana, kiedy moja córka przyszła do mnie z informacją, że musi zacząć się odchudzać, bo ma za duży brzuszek. To postawiło mnie na nogi. Zresztą, ja też to przechodziłam. Moja mama często zwracała mi uwagę: „przestań już wreszcie jeść, bo jesteś za gruba”, „dzieci Cię przezywają” albo „nie mam dla Ciebie ubrań”. Byłam pulchnym dzieckiem, bardzo dużo jadłam. Moja mama pozwalała sobie na takie komentarze z bezradności. Nie zrozumiałabym tego, gdyby nie psychoterapia.

Zgłębienie przyczyn zaburzeń odżywiania to kluczowy etap leczenia.

To prawda. Często jest to nieumiejętność radzenia sobie ze stresem. Ja w ten sposób walczyłam z problemami rodzinnymi. Nie wyobrażam sobie, aby moje córki przechodziły przez takie piekło. Dlatego pracuję nad tym, aby okazywać im bardzo dużo uczuć, miłości.

Co pomaga Ci w momentach kryzysu?

Przede wszystkim – nauczyłam się przeczekiwać trudne chwile. Jeśli czuję, że chcę się objeść i pojawia się we mnie to ogromne napięcie, zachowuję spokój. Pomagają mi też alternatywne zajęcia jak spacer z dziećmi, wyjście na świeże powietrze, muzyka, sprzątanie czy nawet orzeźwiający prysznic. Sens w tym, by przeczekać kryzysowy moment.

Dawniej wstydziłam się prosić innych o pomoc. Byłam przekonana, że ze wszystkim poradzę sobie sama. Zrozumiałam, że to nie działa. Teraz przyznaję, że wsparcie jest kluczowe w procesie zdrowienia. Jeżeli nie znajdujemy go w bliskich, w rodzinie, warto sięgnąć po pomoc psychiatry, psychoterapeuty.

Sama pracujesz jako dietetyk. Czy Twój zawód pomaga Ci racjonalizować własne zaburzenia?

Mój zawód to próba pomocy innym, którzy doświadczają zaburzeń jedzenia. Niestety ta profesja wciąż postrzegana jest stereotypowo. Spotkałam się z takim przekonaniem, że dietetycy za wszelką cenę chcą odchudzać pacjentów, szerzą krzywdzącą kulturę diet i body-shamingu. Chciałabym obronić specjalistów, którzy spotkali się z taką opinią. Musimy budować świadomość społeczną, iż dietetycy chcą pomagać pacjentom w sferze zdrowia, a nie wyglądu. Ja też zmierzyłam się z hejtem w Internecie: „Gdzie ta dieta? Sama ją najpierw zastosuj”. Moje doświadczenia pomagają mi w zrozumieniu i zaakceptowaniu problemów drugiej jednostki.

Na bazie własnych doświadczeń, co poradziłabyś przyszłym mamom?

Dbajcie o siebie i postawcie na zdrowy egoizm. Chwile dla samej siebie są niezbędne, aby odnaleźć się w roli matki i stworzyć własną definicję dobrego macierzyństwa. Trzymajcie się swoich wartości i własnych zasad. Moje motto to: „Jestem ważna — tu i teraz”. Nie tylko dzieci mają problemy, nie musisz w pełni poświęcać się innym.

Jeżeli poczujesz, że jesteś dla siebie ważna i chcesz o siebie zadbać, przełoży się to na komfort całej rodziny. Wcześniej tego nie rozumiałam. Od kiedy zaczęłam jasno komunikować swoje potrzeby, pozytywnie wpłynęło to na rodzinne relacje.

Paulina Filipowicz

Absolwentka psychologii biznesu, obecnie studentka piątego roku psychologii klinicznej na Uniwersytecie SWPS w Warszawie. Praktyczną wiedzę poszerza na stażu w Ogólnopolskim Centrum Zaburzeń Odżywiania. Wcześniej dziennikarka zawodowo związana z serwisem VIVA.pl i Fashion Biznes. Pasjonatka jogi i mindfulness.